Ale wróciłam, cała i zdrowa, więc i do blogowania mogę się zabrać po przerwie. Po dwugodzinnym locie, przerwie na lotnisku i w końcu kolejnych dziewięciu godzinach w maszynie latającej postawiłam stopę w mieście, które nigdy nie śpi, mieście, gdzie od ilości obrazów Picassa można dostać oczopląsu i mieście, które nie jest podobne do niczego innego. Tak właśnie, w pogoni za marzeniami dotarłam do olśniewającego Nowego Jorku, gdzie na Broadway'u zostawiłam swoje serce, przy "Gwieździstej Nocy" Van Gogh'a duszę a w butikach na Piątej Alei wszystkie oszczędności co do grosza.
Ale dla tych dziesięciu dni warto było przez cały rok ciułać grosz do grosza i odmawiać sobie przyjemności, tych dużych i całkiem malutkich.
Pozdrawiam i zapraszam na nowe posty, gdy tylko przestanę odczuwać skutki pobytu w innej strefie czasowej :)