Odkąd w moim pokoju zamieszkał szczęśliwie wygrany tildowy króliczek, zakochałam się w tych stworzonkach bez pamięci i marzy mi się mieć całą gromadkę radosnych zwierzątek. Niestety, mimo moich prób kolejny słodziak nie chce do mnie przybyć. Dlatego zdecydowałam się wziąć sprawy w swoje ręce i powoli zaczynam szyć. Efektem końcowym ma być Tilda. Nie mam zielonego pojęcia, czy mi się uda, jeśli już to i tak nie prędko, ale co szkodzi spróbować :)
Zaczęłam od serduszek. Powstały 3, ale pierwsze nie nadaje się do prezentacji na blogu. Dwa pozostałe zatwierdziłam i póki co wiszą na drzwiach od szafy :). Odszyte ręcznie, igłą i nitką, bo choć maszyna w domu jest, to nie umiem jej jeszcze obsłużyć. Idealne nie są, ale jak na pierwszy raz chyba tragedii nie ma. Co sądzicie?
Pozdrawiam i życzę pogody ducha w tak chłodną, deszczową i nieprzyjemną niedzielę:)
No, nie oszukujmy się, szału nie ma, ale ćwicz, to szał będzie. Co do maszyny, ja się nauczyłam szyć oglądając filmiki na youtubie, nikt w rodzinie nie szył poza babcią, po której odziedziczyłam maszynę, ale ona, sama rozumiesz, nie mogła mi pokazać.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że znajdę choć trochę czasu na ćwiczenia, a niestety, tego z dnia na dzień coraz mniej. Dlatego też nie zajęłam się jeszcze maszyną, choć nawet i miałby mi kto pokazać. Ale w razie co to będę szukać na YouTube :)
Usuń